piątek, 28 grudnia 2012

Naukowcy przyznali to oficjalnie.


Co prawda każdy właściciel psa i kota wiedział to od zawsze jednak oficjalnie nie było jednoznacznego stanowiska nauki w tej sprawie. Wreszcie całkiem niedawno specjaliści od badania umysłu zgodnie przyznali - wszystkie ssaki i ptaki mają świadomość. Lista ta najprawdopodobniej może w przyszłości się rozszerzać. Już dziś dopisać do niej można również - ośmiornice!

7 sierpnia 2012 roku podczas konferencji neuroscience pamięci Francisa Cricka ogłoszono “deklarację z Cambridge”- w której wielu czołowych specjalistów z obszarów neuro + cognitive science ogłosiło jednoznacznie, że bez wyjątku wszystkie ssaki i ptaki posiadają neuroanatomiczne, neurochemiczne i neurofizjologiczne substraty stanów świadomych co w praktyce oznacza, że są świadome. Prócz tego, uznano, że brak kory nowej - nie wyklucza przeżywania przez organizm stanów afektywnych (emocjonalnych). Co oznacza, że pewne stany świadomości mogą być udziałem również innych zwierząt takich jak np. mięczaki. Z całą pewnością za posiadającego świadomość mięczaka uznana została ośmiornica. Reasumując deklaracja z Cambridge stwierdza jednoznacznie: “dane wskazują, że ludzie nie są unikalni pod względem posiadania neurologicznych podłoży generujących świadomość.”

Dobrze, ustalmy jednak o jaką świadomość chodzi. Otóż nie chodzi jedynie o proste procesy poznawcze. Chodzi o skomplikowane procesy poznawcze z których przynajmniej część możemy uznać za procesy samoświadome. Otóż uznano, że wszystkie ssaki przeżywają stany emocjonalne, łącznie z subiektywnym odczuciem przyjemności lub dyskomfortu (posiadają układ nagrody). Mają indywidualną osobowość, potrafią planować, rozpoznawać inne osobniki, mają marzenia senne. Również wiele gatunków ptaków prawdopodobnie podczas snu doświadcza fazy REM. Ogólnie całą neurofizjologia i neuroanatomia ptaków sugeruje, że posiadają one neurologiczne substraty świadomości dlatego na równi z ssaki uznane zostały za zwierzęta świadome.

Co istotne powyższe ustalenia nie opierają się na badaniach tzw. “testu lustra” (który jako metoda badawcza budził szereg zastrzeżeń). Głowna argumentacja opiera się na badaniach stwierdzających występowanie neurofizjologicznych, neurochemicznych i neuroanatomicznych podobieństw pomiędzy mózgiem ludzkim a mózgami innych ssaków. Jeśli obszary odpowiadające za wytwarzanie stanów świadomych u człowieka znajdują się również u innych zwierząt to nie ma podstaw by sądzić, że działają one w odmienny sposób.

Tym optymistycznym akcentem, szczęśliwego Nowego Roku ;-)

środa, 15 sierpnia 2012

35 lat kontaktów pozaziemskich


Autor: Jerzy Michał Pawlak

35 lat temu, dokład­nie 15 sierp­nia 1977 roku radio­te­le­skop nale­żący do Uni­wer­sy­tetu Ohio ode­brał dziwny sygnał nad­bie­ga­jący od strony gwiaz­do­zbioru Strzelca. Sygnał był tak nie­ty­powy, że prze­glą­da­jący zebrane dane astro­nom Jerry R. Ehman wyra­ził swe zdu­mie­nie pisząc czer­wo­nym dłu­go­pi­sem na mar­gi­ne­sie wydruku „Wow!”. I w ten spo­sób nie­chcący nadał swej obser­wa­cji nazwę – od tej pory w lite­ra­tu­rze nazy­wana jest ona Sygna­łem Wow!. Od tam­tego czasu, ani ten radio­te­le­skop, ani żaden inny nie zaob­ser­wo­wały nigdy podob­nego sygnału, a astro­no­mom nie udało się zna­leźć żad­nego natu­ral­nego wyja­śnie­nia tej emisji.

Obser­wa­to­rium
W 1963 roku Uni­wer­sy­tet Stanu Ohio uru­cho­mił w Dela­ware radio­te­le­skop – urzą­dze­nie do odbioru sygna­łów radio­wych pły­ną­cych z kosmosu. Urzą­dze­nie, nazwane „Wiel­kim Uchem” (The Big Ear) uży­wane on było począt­kowo do obser­wa­cji astro­no­micz­nych, a od roku 1971 pro­wa­dziło nasłuch w ramach pro­gramu SETI, czyli poszu­ki­wa­nia poza­ziem­skich cywi­li­za­cji. Obser­wa­cje te pro­wa­dzone były aż do roku 1995, co czyni je naj­dłuż­szym dotąd nie­prze­rwa­nym pro­gra­mem obser­wa­cyj­nym SETI.

Radio­te­le­skop zło­żony był z dwóch „zwier­cia­deł”, pła­skiego i para­bo­licz­nego, które sku­piały fale radiowe na dwóch mikro­fa­lo­wych ante­nach odbior­czych. W 1977 roku anteny te były nie­ru­chome i „prze­mia­tały” niebo wraz z obro­tem Ziemi (potem dodano moż­li­wość ich prze­su­wa­nia w celu śle­dze­nia źró­dła). Odbior­nik nastro­jony był na czę­sto­tli­wość 1420 MHz (odpo­wia­da­jącą dłu­go­ści fali 21 cm). Czę­sto­tli­wość ta wybrana była nie­przy­pad­kowo: w roku 1959 astro­no­mo­wie: Giu­seppe Coc­coni i Phi­lip Mor­ri­son argu­men­to­wali, że wła­śnie na tej czę­sto­tli­wo­ści naj­bar­dziej praw­do­po­dobne są próby komu­ni­ka­cji ze strony poza­ziem­skich cywi­li­za­cji. Odpo­wiada ona tzw. przej­ściu nad­sub­tel­nemu w ato­mie wodoru, naj­bar­dziej roz­po­wszech­nio­nego pier­wiastka we wszech­świe­cie, jest więc w pewien spo­sób wyróż­niona przez naturę. Jed­no­cze­śnie jest to czę­sto­tli­wość dla któ­rej atmos­fery pla­net podob­nych do Ziemi są prze­zro­czy­ste i na któ­rej można sto­sun­kowo nie­wiel­kim nakła­dem ener­gii wytwo­rzyć sygnał sil­niej­szy, niż wysy­łany przez natu­ralne źró­dła fal radio­wych w galak­tyce. Ponadto pasmo radiowe wokół 1420 MHz jest, wła­śnie na życze­nie astro­no­mów, chro­nione mię­dzy­na­ro­do­wymi trak­ta­tami, na czę­sto­tli­wo­ści tej nie powinny więc funk­cjo­no­wać żadne ziem­skie ani orbi­talne nadaj­niki radiowe.

Odbior­nik radio­te­le­skopu moni­to­ro­wał siłę sygnału jed­no­cze­śnie w 50 wąskich kana­łach (każdy kanał miał sze­ro­kość 10 kHz) wokół tej czę­sto­tli­wo­ści. Miało to na celu dodat­kową reduk­cję ewen­tu­al­nych sygna­łów z natu­ral­nych źró­deł, więk­szość z nich emi­tuje bowiem w sze­ro­kim paśmie czę­sto­tli­wo­ści. W odstę­pach co 12 sekund zapi­sy­wane było natę­że­nie sygnału w każ­dym z kana­łów. Odbior­nik był wspólny dla oby­dwu anten, a dokład­niej: sygnały z oby­dwu anten były w odbior­niku odej­mo­wane od sie­bie, co miało na celu usu­nię­cie emi­sji pocho­dzą­cej od atmos­fery ziemskiej.

Sygnał
Kilka dni po 15 sierp­nia 1977 pra­cow­nik tech­niczny obser­wa­to­rium przy­je­chał do pokoju kon­tro­l­nego tele­skopu, by odczy­tać dane i przy­go­to­wać miej­sce na kolejne. Tu uwaga dla młod­szych czy­tel­ni­ków: w roku 1977 koszty cyfro­wego prze­cho­wy­wa­nia danych były znacz­nie wyż­sze, niż koszty ich archi­wi­za­cji w for­mie papie­ro­wej. Dysk twardy kom­pu­tera, który zbie­rał dane z tele­skopu, miał pojem­ność 1 MB (tak, jeden mega­bajt). Co kilka dni zebrane na nim dane były dru­ko­wane, a następ­nie kaso­wane, by zro­bić miej­sce na kolejne. Wydruki wyko­nane tego dnia tra­fiły do astro­noma Jer­rego Ehmana. I to on zauwa­żył na wydruku sekwen­cję zna­ków „6EQUJ5”, ozna­cza­jącą, że przez sześć kolej­nych pomia­rów (a więc 72 sekundy) w kanale dru­gim odbie­rany był sygnał znacz­nie prze­kra­cza­jący zwy­kły poziom szumu. W szczy­cie emi­sja prze­kra­czała poziom szumu ponad 30-krotnie. Ory­gi­nalny wydruk, z zazna­czo­nym na czer­wono sygna­łem i entu­zja­stycz­nym dopi­skiem „Wow!” prze­cho­wy­wany jest w archi­wach Uni­wer­sy­tetu Ohio. Dokładny czas ode­bra­nia sygnału to godzina 22:16 let­niego czasu wschod­niego, według czasu uni­wer­sal­nego była to godzina 2:16 dnia 16 sierp­nia 1977.

Czas trwa­nia i kształt ode­bra­nego sygnału odpo­wiada dokład­nie ocze­ki­wa­niom dla punk­to­wego kosmicz­nego źró­dła. Antena ma bowiem pole widze­nia o pew­nej skoń­czo­nej sze­ro­ko­ści. Obrót Ziemi powo­duje, że źró­dło sygnału stop­niowo wcho­dzi w to pole widze­nia, przez co sygnał naj­pierw przez 36 sekund nara­sta. Naj­wyż­szą inten­syw­ność osiąga, gdy obser­wo­wany obiekt jest w środku pola widze­nia, potem sygnał z powro­tem maleje, by po kolej­nych 36 sekun­dach zanik­nąć. Sygnał zare­je­stro­wany został tylko w jed­nym kanale, co ozna­cza, że był nada­wany w wąskim paśmie, o sze­ro­ko­ści mniej­szej niż 10 kHz. Źró­dło znaj­do­wało się w gwiaz­do­zbio­rze Strzelca, w oko­licy grupy gwiazd zna­nej jako χ (chi) Sagi­ta­rii. Ponie­waż sygnał zare­je­stro­wany został tylko przez jedną antenę, poło­że­nie źró­dła nie może być jed­no­znacz­nie okre­ślone. Cokol­wiek było źró­dłem trans­mi­sji, nada­wało zbyt krótko, by zostać zare­je­stro­wa­nym przez obie anteny. Dosko­nała zgod­ność zmie­rzo­nych zmian natę­że­nia sygnału z teo­re­tyczną roz­dziel­czo­ścią anteny wska­zuje, że przez cały czas obser­wa­cji jasność radiowa źró­dła pozo­sta­wała z dobrą dokład­no­ścią stała. Nie jest moż­liwe usta­le­nie, czy inten­syw­ność sygnału zmie­niała się w krót­kiej skali cza­so­wej (poni­żej 10 sekund), sys­tem zbie­ra­nia danych nie był dosto­so­wany do reje­stra­cji szyb­kich zmian.

Co wła­ści­wie odebraliśmy?
Odpo­wiedź na to pyta­nie jest bar­dzo trudna, ponie­waż nie możemy zro­bić tego, co nor­mal­nie nauka w takich sytu­acjach robi: powtó­rzyć eks­pe­ry­mentu. Ani „Wiel­kie Ucho” w cza­sie kolej­nych 18 lat obser­wa­cji, ani żaden inny z kilku radio­te­le­sko­pów kie­ro­wa­nych w póź­niej­szych latach w tę samą stronę, nigdy nie ode­brały podob­nego sygnału. Ani z gwiaz­do­zbioru Strzelca, ani z żad­nego innego kie­runku. Ana­liza jest w sta­nie prak­tycz­nie wyklu­czyć ziem­skie pocho­dze­nie trans­mi­sji. Poło­że­nie źró­dła było bowiem z dobrą dokład­no­ścią stałe na sfe­rze nie­bie­skiej – źró­dła poło­żone na Ziemi musia­łyby obra­cać się wraz z nią, zaś samo­loty i sztuczne sate­lity prze­su­wa­łyby się szyb­ciej w polu widze­nia tele­skopu (pomi­ja­jąc fakt, że żaden nich nie powi­nien nada­wać w chro­nio­nym paśmie 1420 MHz). Żadne znane pla­nety ani aste­ro­idy nie znaj­do­wały się w chwili obser­wa­cji w polu widze­nia, co ozna­cza, że sygnał pocho­dził praw­do­po­dob­nie spoza układu sło­necz­nego. Wąskie pasmo emi­sji eli­mi­nuje więk­szość natu­ral­nych kosmicz­nych radio­źró­deł. Nie można oczy­wi­ście cał­ko­wi­cie wyklu­czyć błędu apa­ra­tury, jed­nak mało praw­do­po­dobne jest, by błąd taki nie powtó­rzył się nigdy przez pra­wie 20 lat obser­wa­cji i by tak dokład­nie odtwo­rzył ocze­ki­wany sygnał od punk­to­wego źródła.

Pozo­staje jesz­cze hipo­teza, że rze­czy­wi­ście ode­bra­li­śmy sygnał wysłany przez poza­ziem­ską cywi­li­za­cję. Naukowcy ostroż­nie mówią, że nie można jej wyklu­czyć. Tylko kolejne obser­wa­cje podob­nych zja­wisk mia­łyby szansę wyja­śnić zagadkę sygnału Wow!. Nie­stety, we wcze­snych latach ‘90 ubie­głego wieku Kon­gres USA zaka­zał finan­so­wa­nia badań SETI ze środ­ków publicz­nych, od tego czasu są one finan­so­wane tylko przez pry­wat­nych sponsorów.

W rocz­nicę odkry­cia, 15 sierp­nia 2012, kanał TV Natio­nal Geo­gra­phic pla­nuje wysła­nie sygnału w kie­runku kon­ste­la­cji Strzelca, w stronę z któ­rej nade­szła do nas dziwna transmisja.

Wię­cej infor­ma­cji o tajem­ni­czym sygnale Wow! i o radio­te­le­sko­pie Wiel­kie Ucho zna­leźć można na poświę­co­nej mu stro­nie http://www.bigear.org.

źródło: www.studioopinii.pl

piątek, 10 lutego 2012

Manifest Kandela a choroby psychiczne


Manifest Kandela to opublikowany w 1998 roku w American Journal of Psychiatry artykuł A New Intellectual Framework for Psychiatry zawierający propozycje założeń, na których opierać się ma współczesna psychiatria:
1. Wszystkie czynności umysłu stanowią odzwierciedlenie czynności mózgu
2. Czynniki genetyczne mają znaczenie w determinacji czynności umysłu i zaburzeniach psychicznych
3. Czynniki zewnętrzne poprzez wpływ na procesy uczenia się mogą modyfikować ekspresję genów
4. Zmiany w ekspresji genów pod wpływem uczenia się powodują modyfikację połączeń synaptycznych; ma to związek z kształtowaniem się osobowości oraz powstawaniem zaburzeń psychicznych
5. Psychoterapia powoduje zmiany przez wpływ na procesy uczenia się

W pierwszej chwili manifest ten wydał mi się dość kontrowersyjny. Wynika z niego, że wiele chorób psychicznych może mieć podłoże genetyczne. Po szerszym przegrzebaniu tematu dowiedziałem się jednak, że we współczesnej psychiatrii w ogóle nie używa się pojęcia choroba psychiczna.

Po raz pierwszy zrezygnowano z terminu choroby psychicznej w trzeciej wersji amerykańskiej klasyfikacji zaburzeń psychicznych (DSM) w 1980. Impulsem do tych zmian był eksperyment Davida Rosenhana.

Wszystko zaczęło się od wprowadzenia do szóstej wersji Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób rozdziału nt. zaburzeń psychicznych (1949). Dokonano wówczas podziału na dwie grupy kategorii diagnostycznych: odpowiadających chorobom psychicznym oraz innym zaburzeniom psychicznym. W Polsce od 1997 roku całkowicie zrezygnowano z tego podziału. Zatem również u nas termin "choroby psychiczne" nie funkcjonuje w fachowej nomenklaturze. Niestety pojęcie "choroby psychicznej" występuje nadal w polskim prawie karnym i cywilnym. Nastręcza to szereg problemów wobec zasadniczego braku zgody współczesnej psychiatrii na rozpoznawanie tzw. "chorób psychicznych".

Jeśli chodzi zaś o przyczyny zaburzeń psychicznych. Psychiatria biologiczna wiąże zaburzenia psychiczne z przyczynami neurochemicznymi (w tym paradygmacie przyjmuje się największy wpływ genów). Psychologia najczęściej łączy większość zaburzeń z czynnikami intrapsychicznymi, doświadczeniami społecznymi i poziomem nasilenia stresu. Skrajne podejście, jak antypsychiatria, czy psychologia systemowa przerzucają ciężar patologii z procesów intrapsychicznych na interakcje społeczne, zwłaszcza związane z rodziną pochodzenia.

Źródło: wikipedia



sobota, 14 stycznia 2012

Mózg, mój właściciel. Wolna wola do wynajęcia.


"Mózg, mój właściciel"
Przypominam świetny wywiad z prof. Włodzisławem Duchem z 2009 r.

Stworzenie sztucznych umysłów jest nieuniknione. Biorąc pod uwagę możliwości superinteligencji, nasz świat wyda jej się po prostu nudny

Maciej Czarnecki: W jednej z pańskich prac przeczytałem o ciekawym eksperymencie. Naukowcy, podglądając mózg, mogli dowiedzieć się, jaką decyzję podejmie badany, zanim jeszcze on sam sobie to uświadomił.

Prof. Włodzisław Duch: Przeprowadzono wiele tego typu doświadczeń. Np. w 2007 roku uczeni z Berlina prosili ludzi, by dodawali lub odejmowali od siebie dwie liczby. Obserwując aktywność ich mózgów, mogli przewidzieć, jakie decyzje podejmą nawet o sekundę wcześniej niż sami badani. Widzieli to coś, czego mózg nie zinterpretował jeszcze na tyle dobrze, by pojawiło się w świadomości - wstępne sygnały w obszarach przyśrodkowych i przedczołowych, które są związane z planowaniem pewnych działań. Mózgi zabierają się do takiego planowania dużo wcześniej, niż się nam wydaje. Na ogół pojawia się w nich kilka możliwych scenariuszy, które ze sobą konkurują. Któryś z nich w końcu zwycięża i pojawia się intencja działania, a więc wola.

W kwietniu ta sama grupa pokazała, że decyzja może zapaść nawet 10 sekund wcześniej, niż uświadomi to sobie, jakby to określić

...właściciel mózgu? Skrzywił się pan, kiedy to powiedziałem.

- Powiedzmy, że ten, komu wydaje się, że tak jest. Tak naprawdę to raczej my należymy do mózgów niż one do nas. Moje "ja" jest jedną z wielu rzeczy, którą kreuje mózg. Większości z nich nie jestem świadomy.

Czy na podejmowanie decyzji można wpływać w sposób mechaniczny, np. za pomocą pola elektromagnetycznego?

- W jednym z eksperymentów kazano ludziom przyciskać wedle uznania prawy lub lewy guzik. Okazało się, że w zależności od tego, jak silnie hamowało się pewne procesy w lewej lub prawej półkuli stymulacją magnetyczną, można było sprawić, by badani wybierali prawie zawsze ten sam przycisk. Mimo to biorący udział w badaniu byli przez cały czas przekonani, że podejmują niezależne decyzje.

W naszych mózgach bezustannie zachodzą różne procesy i tylko z niewielu z nich zdajemy sobie sprawę. Odczuwamy różne impulsy do działania, czasem chcemy zrobić coś głupiego, ale powstrzymuje nas przed tym np. poczucie obowiązku.

A czasem nie. Przychodzą mi na myśl bohaterowie Dostojewskiego - rozhukany Dymitr Karamazow albo zagadkowy Rogożyn, pozbawieni hamulców romantyczni szaleńcy. Dziś okazuje się, że to nie dusze się w nich miotały, tylko szwankowały neurony. Neuronauka zabija sztukę?

- Myślę, że nieco ją urealnia. Literatura powiedziała nam dużo o możliwych formach przeżywania świata, stanach umysłu, świadomości. Wydaje mi się jednak, że lepsze zrozumienie natury ludzkiej prowadzi do tego, że patrzymy na pewne problemy bardziej realnie - weźmy np. miłość matczyną. Do jej powstania konieczne jest wydzielanie oksytocyny w czasie porodu. Jeśli matka jej nie wydziela, nie czuje się związana z dzieckiem. Inny przykład - czytałem, że w Polsce tylko 20 proc. osób uważa bezpłodne kobiety za pełnowartościowe. Mamy tendencję do obciążania takich kobiet winą, jakby popełniły grzech i zostały ukarane przez okrutne bóstwo, stały się w jakiś sposób trędowate. Tymczasem brak wydzielania oksytocyny i bezpłodność to problemy związane z naszą naturą biologiczną.

Neurony, płaty mózgu, pola magnetyczne Czuję się przygnębiony. I chcę się sprzeciwić - co z naszymi ideami, kulturą? Mówił pan, że miłość matczyną warunkuje wydzielanie oksytocyny. Ale kategoria dzieciństwa zaczęła pojawiać się w Europie dopiero w XVI wieku. Wcześniej patrzono na dzieci jak na małych dorosłych, ubierano je w takie same ubrania, tylko w mniejszym rozmiarze. Samą miłość również postrzegano w historii różnie, zależnie od tego, czy pisał o niej Villon czy Houellebecq.

- Nie należy sądzić, że istnieje pełen determinizm genetyczny czy neuronalny. Struktura mózgu determinuje pewne możliwości. Podobnie jest ze strukturą ciała - nie możemy skakać 10 m nad ziemię. Mózg jest tylko substratem, w którym kultura, wychowanie, cała nasza przeszłość niejako rzeźbi. W tym samym kamieniu można wyryć różne rzeczy, ale materia determinuje, co się z nią da zrobić.

Jeśli umysł jest nieodłącznie związany z mózgiem, to dusza nie istnieje?

- W XIX wieku próbowano udowodnić, że jest inaczej. Ktoś ważył osoby, które umierały na gruźlicę. Okazało się, że w czasie procesu umierania tracą na wadze. To miała być dusza. Dr Duncan MacDougall napisał na ten temat obszerną pracę. Ustalono w niej, że pies nie ma duszy, bo w chwili śmierci nie robił się lżejszy.

Wkrótce wyjaśniono tę zagadkę. Otóż człowiek, gdy umiera, traci dużo wody, bo po ustaniu oddychania niechłodzona krew chwilowo podwyższa temperaturę. Psy mają natomiast inny mechanizm chłodzenia - głównie dyszą.

Co z opowieściami tych, którzy opuszczali własne ciało i widzieli je z góry np. nad stołem operacyjnym?

- Mózg musi w skrajnych warunkach jakoś sobie radzić. Zauważmy, że te przeżycia mogą być związane z kulturą danego regionu. Hindusi widzieli np. w wizjach bliskich śmierci Ganeszę, boga z głową słonia. Pięć lat temu znaleziono metodę badania tego typu wrażeń. Można je wywołać, sztucznie drażniąc pewne obszary mózgu polem magnetycznym. Wcześniej udało się osiągnąć podobne efekty przy użyciu substancji takich jak ketamina.

Mówiąc krótko - wyjście poza własne ciało to złudzenie?

- Poczucie, że jesteśmy w ciele, zależy od wielu rzeczy. Np. od tego, jak działa nasz układ równowagi i jakie impulsy otrzymuje od niego mózg. Od informacji o stanie napięcia i nacisku, jakie otrzymujemy od mięśni, od tego, jak nasz układ wzrokowy określa odległość od otaczających nas przedmiotów. Ten cały system, który pozwala umiejscowić nasze "ja" w ciele, potrafi się załamać - np. podczas operacji serca, gdy nasz mózg może być niedotleniony. Henrik Ehrsson z University College London pokazał w 2007 r., jak w prosty sposób wywołać taką iluzję: wystarczy oglądać swoje plecy z odległości kilku metrów przez kamerę i okulary. Głaskanie pleców i jednoczesne oglądanie ich kilka metrów przed sobą w ciągu minuty lub dwóch stwarza wrażenie, że jesteśmy tam, gdzie widziane plecy.

Większość opowieści o wyjściu poza własne ciało mówi o doświadczeniach sprzed lat, a ludzka pamięć jest niezwykle zawodna. Spytajmy sędziów, ile pomyłek robią świadkowie.

Wystarczy obejrzeć "12 gniewnych ludzi" Sidneya Lumeta.

- Znajomy profesor opowiadał mi niedawno, że jego syn był świadkiem wypadku. Samochód osobowy zderzył się z ciężarówką. Winna była bezsprzecznie kobieta, która prowadziła osobówkę. Młody mężczyzna, który widział wszystko z bliska, czuł dla niej taką sympatię, że już następnego dnia wydawało mu się, że było odwrotnie. Gdy zobaczył film z kamery przy drodze, nie mógł uwierzyć własnym oczom.

Syndrom fałszywych wspomnień doprowadził w latach 70. i 80. do ogromnych nieszczęść. W USA psychoterapeuci wmawiali pacjentom, że byli seksualnie wykorzystywani przez sekty satanistów. Pewnego szeryfa posadzono w 1988 r. za kratki na 20 lat, bo jego dwie córki oskarżyły go o diabelskie obrzędy. Później okazało się, że ów biedny człowiek był tak podatny na sugestię, że wszystko, co usłyszał, uznawał za swoje wspomnienia. To kolejny przykład na to, że nieznajomość naszej biologicznej natury prowadzi do wiary w przesądy.

Religia to też przesąd?

- To zależy, czym jest wiara w Boga. Jeśli, tak jak Einstein, mamy na myśli przekonanie o pewnej tajemnicy świata, to nie ma problemu. Sprawa komplikuje się, gdy mówimy o wierze w bogów, jakich wymyśliła ludzkość.

Zwykle mamy pewien obraz świata, poza który bardzo trudno wykroczyć, bo wymagałoby to zmiany ścieżek "wydeptanych" w mózgach. Trudno się z tego wyłamać. Na tym polega tragedia młodych ludzi kształconych w radykalnych medresach, którzy stają się terrorystami.

Z drugiej strony, w zachodnich Chinach, gdzie obecny jest islam, do 18. roku życia zabrania się uczęszczania do meczetów. Mieszkańcom tych regionów bardzo trudno przychodzi potem przyjęcie wiary, bo nie chowają się w jej tradycji.

Jeśli nasza umysłowość zależy jedynie od fizycznego substratu, to być może naukowcom uda się w końcu wcielić w życie wizje reżyserów filmów SF i stworzyć sztuczną inteligencję, robota obdarzonego świadomością?

- Wydaje się to nieuniknione. W ostatniej dekadzie zanotowaliśmy niesamowity postęp. W najbliższych 10 latach pojawi się sporo systemów, którym będzie można przypisać świadome doznania. To ryzykowne stwierdzenie, ale jeżdżę na konferencje naukowe z tym związane i widzę, że coraz lepiej rozumiemy, jakie procesy muszą zachodzić w mózgu, by był on w stanie zinterpretować to, co się w nim dzieje, jako świadome wrażenie, a następnie na tej podstawie działać.

Co będzie, jeśli stworzymy niedługo zupełnie nową rasę, o wiele potężniejszą od naszej? Czy scenariusze filmów, w których obdarzone świadomością mechaniczne istoty buntują się przeciw swym twórcom, mogą się ziścić?

- Jedyne realne niebezpieczeństwo wiąże się z tym, że roboty mogą być nadużywane przez ludzi, np. do prowadzenia wojen bez strat własnych. Pewne zagrożenie wiąże się również z tym, że w systemie dostatecznie skomplikowanym nie wszystko da się przewidzieć. Popatrzmy choćby na Windows - ile razy zachowuje się nie tak, jak powinien? Stoją za nim miliony linii kodu, więc nikt nie jest w stanie ogarnąć wszystkiego.

Bunt robotów raczej mnie nie martwi. Ludzie walczyli ze sobą, bo potrzebowali przestrzeni fizycznej, niszy ekologicznej, zasobów. Tu nie ma takiej potrzeby.

Być może nowe istoty biłyby się o własną niezależność, wyzwolenie spod ludzkiego panowania?

- Wątpię. Ludzie posługują się głównie wzrokiem, zależą od struktury swych mózgów, orientują się w przestrzeni trójwymiarowej. Nie ma powodu, by ograniczały się do niej sztuczne umysły. Można sobie wyobrazić, że zaczynają one tworzyć sobie pewne obiekty, tak jak w tej chwili my tworzymy wirtualne światy w rodzaju Second Life. Te obiekty byłyby dla nas zupełnie niezrozumiałe, bo np. cztero- czy pięciowymiarowe.

Naszpikowane podzespołami maszyny będą więc chodzić ze sobą do kina i wcinać pizzę w wirtualnych galeriach?

- (śmiech) Biorąc pod uwagę możliwości takich superinteligencji, nasza kultura wyda im się po prostu nudna. Świat jest dla nas ciekawy, bo jest światem ludzi. Mamy taką a nie inną strukturę mózgu i to decyduje o naszych emocjach. Superinteligencja może dostarczyć nam informacji na różne tematy, poudowadniać mnóstwo ciekawych twierdzeń, ale nie będzie do naszego świata przystawać. Trudno powiedzieć, w jakim kierunku będą dążyć świadome roboty i jakie wyznaczą sobie cele.

Rozmawiał Maciej Czarnecki, Toruń



*Prof. Włodzisław Duch - szef Katedry Informatyki Stosowanej UMK, wieloletni visiting professor na Uniwersytecie Technologicznym Nanyang w Singapurze, w Instytucie Maksa Plancka w Monachium oraz na uczelniach we Francji, w Japonii, Kanadzie, Szwecji i USA. Autor ponad 400 publikacji naukowych, specjalista z zakresu badań nad inteligencją obliczeniową (m.in. sztuczną inteligencją), kognitywistyką, sieciami neuronowymi i fizyką komputerową. Prezydent European Neural Network Society, współzałożyciel Polskiego Towarzystwa Kognitywistycznego, Polskiego Towarzystwa Sieci Neuronowych, członek kilkunastu innych towarzystw naukowych i redakcji pism specjalistycznych.

Źródło: Gazeta Wyborcza

wtorek, 3 stycznia 2012

Całkowita energia Wszechświata


Dlaczego istnieje raczej coś niż nic? To wbrew pozorom bardzo niegłupie pytanie które zresztą zadają sobie filozofowie od bardzo dawna. Oczywiście nie znam odpowiedzi na nie ale oglądając pewien ciekawy wywiad w programie Grzegorza Miecugow "Inny punkt widzenia" zaintrygowała mnie jedna rzecz.

Z rozmowy z Prof. Michałem Różyczka dowiedziałem się, że istnieje hipoteza która sugeruje, że "całkowita energia Wszechświata" wynosi zero.
Poszperałem w necie i okazuje się, że sprawa nie jest taka prosta. Dr hab. PAWEŁ F. GÓRA odpowiada w ten sposób:
Jaka jest całkowita energia Wszechświata?
Bardzo trudno odpowiedzieć na to pytanie, nie wiadomo bowiem co to jest "całkowita energia Wszechświata". Żeby uniknąć długich dywagacji, powiem tylko, że według Ogólnej Teorii Względności energia to zerowa składowa pewnego czterowektora. Żeby więc określić ową składową, trzebaby wskazać układ odniesienia (niekoniecznie inercjalny!), w którym defininijemy nasz wektor. Niestety, w zakrzywionej czasoprzestrzeni nie ma układu odniesienia, który byłby wspólny dla całej tej czasoprzestrzeni. Innymi słowy, do opisania zakrzywionej czasoprzestrzeni trzeba mieć więcej niż jeden układ odniesienia i procedurę przejścia z jednego układu do innego. W dodatku czterowektory na ogół zmieniają się przy przejściu z układu do układu, więc, w zasadzie, odpowiedź brzmi: pojęcie całkowitej energii Wszechświata jest źle zdefiniowane.

Tak się jednak (na szczęście?) składa, że Wszechświat, oglądany w wielkiej, Wielkiej, BARDZO WIELKIEJ skali jest prawie płaski, a skoro tak, to można mówić o pewnym układzie odniesienia wspólnym dla całego Wszechświata i w tym układzie można spróbować "całkowitą energię" określić. W BARDZO WIELKIEJ skali nie liczą się oddziaływania kwantowe, liczą się tylko trzy rzeczy: (i) masa spoczynkowa cząstek - dodatnia, (ii) energia przyciągania grawitacyjnego - ujemna oraz (iii) energia związana z ekspansją Wszechświata - dodatnia. Podkreślam, że to jest wielkie uproszczenie. Dalej już można tylko przyjmować różne dodatkowe założenia, których wcale nie jesteśmy pewni, w każdym razie są pewne teorie, które głoszą, że całkowita energia Wszechświata równa się zero. Zero. Taki wynik nie jest sprzeczny z żadnymi danymi obserwacyjnymi (!), a poza tym ładnie tłumaczy inne fakty, choćby globalną płaskość Wszechświata, ale podkreślam, że jest on oparty na założeniach, które mają silnie spekulacyjny charakter. Nie można go zatem uważać za "prawdę naukową", "stanowisko fizyki współczesnej", a tylko za hipotezę, zgrabną i niesprzeczną z dostępnymi danymi obserwacyjnymi.

Zważywszy, że jest to hipotezą "zgrabną i niesprzeczną z dostępnymi danymi obserwacyjnymi". Interesuje mnie jakie są filozoficzne implikacje takich założeń. Czy to oznacza, że w pewnej skali (baaaardzo dużej) nic nie istnieje?

O to trzeba by pewnie zapytać jakiegoś filozofa :-)